Przypadek wsi Marki

Antoni Widomski Historykalia

 13 października 2009    12:16

XIII rozdział, wydanej w 1921 roku w Ameryce,  książki It Might Have Happened To You: A Contemporary Portrait Of Central And Eastern Europe. Autor Coningsby Dawson. Nowy Jork: John Lane Company. Londyn: John Lane, The Bodley Head. MCMXXI.

To mogło przydarzyć się Tobie: Współczesny portret Europy Środkowej i Wschodniej. autor Coningsby Dawson. Tłumaczenie: Michał Szymani, 5.10.2009 rok.

Rozdział XIII

Przypadek wsi Marki

Dlaczego Polska głoduje? Spróbujmy odpowiedzieć na to pytanie. W głębi naszych serc, my - ludzie, którym niczego nie braknie - jesteśmy skłonni podejrzewać, że narody cierpiące na głód zawdzięczają go nieróbstwu. Nie twierdzę, że sytuacja w Markach jest odpowiedzią na wszystkie pytania, lecz powody panującego tu głodu odnieść można z pewnością do wielu innych miast, pełniących niegdyś rolę ośrodków przemysłowych.

Marki położone są dziesięć kilometrów na wschód od Warszawy, bezpośrednio na szlaku rosyjskiej ofensywy. Pobliskie tereny wciąż obfitują w umocnienia i zapory z drutu kolczastego wzniesione zeszłego lata, by powstrzymać bolszewicki atak.

Przed wojną, Marki były polskim Bourneville lub Port Sunlight(1)  - udanym eksperymentem polegającym na zapewnieniu robotnikom mieszkań w zdrowym otoczeniu. Życie wioski toczyło się wokół przędzalni, która zapewniała utrzymanie trzem tysiącom pracowników. Robotnicy wynajmowali za rozsądną cenę domy skupione w modelowych osiedlach. Zapewniano im nowoczesną szkołę, szpital, łaźnie, itp., przez co żyli w wyjątkowym zadowoleniu. Podczas wielkiego strajku w latach 1905 i 1906 odmówili zaprzestania pracy i przyłączyli się do niego niechętnie, dopiero pod przymusem gróźb i pod lufą rewolweru.

Właściciele przędzalni pochodzili z Wielkiej Brytanii, lecz ze względu na okoliczności i rozsądek zdecydowali się zostać polskimi obywatelami. Byli mieszkańcami Marek, a jeden z nich, z którym rozmawiałem dzisiaj, nadal posługuje się typowym dla hrabstwa Lancashire dialektem.

Fabryka rozpoczęła wytwarzanie przędzy w roku 1884, zaś w roku 1914 jej tygodniowa produkcja osiągnęła poziom stu tysięcy funtów(2). Na rynku funkcjonowała pod nazwą E. Briggs Brothers and Company. Wtedy to nadeszła wojna, wielkie wysiedlenia i koniec okresu prosperity.

Marki położone były w części Polski znajdującej się pod rosyjskim zaborem. W roku 1916 zostały zajęte przez Niemców. Fabrykę zamieniono na obóz jeniecki dla internowanych żołnierzy rosyjskich, a działalność przemysłowa całkowicie wygasła. Lecz w obliczu ogromnego zapotrzebowania na przędzę marnotrawienie wielkiego potencjału skomplikowanej maszynerii nie miało ekonomicznego uzasadnienia. Dlatego też przysłano na miejsce niemieckiego fabrykanta, który miał ponownie uruchomić zakład. Realizacja planu zbliżała się już do końca, kiedy o wszystkim dowiedziała się firma Roh Stoff Abteilung, powołana w celu systematycznego ograbiania zawładniętych terytoriów. Za swe przywileje zapłaciła rządowi Niemiec ryczałtem, dzieląc się również procentem od swych dochodów. Wysłała ona do Marek agenta celem rozeznania sytuacji. Wynikiem jego wizyty było wyrzucenie z fabryki rodaka i rozpoczęcie dewastacji urządzeń.

Dziś, pan Charles Whitehead, jeden ze wspólników, pokazał mi to, co pozostało po zakończeniu pracy przez Roh Stoff Abteilung. Wszystkie kotły, silniki, rurociągi, pasy, części z mosiądzu i miedzi zostały wywiezione. Usunięto nawet korek, którym ocieplony był dach. Większość maszyn wciąż stoi na miejscu, lecz do czasu uzupełnienia rozgrabionych części są one kompletnie bezużyteczne. Zdobycie części nie jest łatwym zadaniem w sytuacji, w której sześćset marek polskich wartych jest tylko jednego dolara, a większość cywilizowanej Europy pogrążona jest w rozpaczy. Wyrządzone tu szkody były tak bardzo bezsensowne. Zyski ze sprzedaży zagrabionego mienia były nieproporcjonalnie niskie w porównaniu do kosztów, które trzeba ponieść, by je odtworzyć.

I tak modelowa wieś Marki nie jest już dziś modelem. Domy pozbawione są mebli, które sprzedano, by zdobyć żywność. Ich mieszkańcy ubrani są w łachmany; trzęsą się i kulą w desperackim wysiłku przetrwania zimowego chłodu. Nie mają ani butów, ani pończoch. Padają w swych modelowych osiedlach niczym muchy. Z powodu jednej, bezlitosnej decyzji robotnicy pozbawieni zostali pracy, a wszystkie znajdujące się na ich utrzymaniu kobiety i dzieci przymierają głodem. Nie przywołuję tego przykładu, by uczynić z Niemców największych wśród wszystkich ludzi grzeszników. Brak litości i wojna idą ze sobą w parze. Taką samą wolę zniszczenia znaleźć można na wszystkich pięciu frontach, na których Polska została zaatakowana. Bydło, którego nie zdołano wywieźć, zostało wyrżnięte. Domy zostały spalone. Obrazy, skarby sztuki i to, co bezcenne zostało rozbite na atomy.

Lecz wracając do Marek, w jaki sposób udało się tym trzem tysiącom byłych pracowników oraz ich rodzinom przeżyć po dziś dzień? Nie wszyscy przeżyli; najmłodsi, najstarsi i najsłabsi umarli. Część nadal żyjących służy w armii. Niektórzy się wyprowadzili. Inni pracują w Warszawie - muszą wyjść z Marek o piątej rano, by pieszo pokonać dzielący ich od miasta dystans 10 kilometrów. Nie wracają wcześniej niż o dziewiątej wieczorem.

Kobiety odkryły nielegalny sposób pozwalający im związać koniec z końcem. Handel mąką kontrolowany jest przez rząd. Nie wolno jej wypiekać, ani handlować nią w postaci chleba. Lecz oficjalna cena mąki jest tak niska, że rolnicy często wolą karmić nią swoje bydło. W odległych o około 20 kilometrów wsiach kobiety z Marek często dobijają targu z chłopami. Przynoszą swój skarb do domu, zamieniają go w chleb, idą kolejne 10 kilometrów w przeciwnym kierunku i sprzedają go po kryjomu w Warszawie. Policja ma oko na takie drobne przestępczynie. Niektóre są zatrzymywane, ich towar jest konfiskowany, a one same trafiają do więzień. Z uczciwych kobiet stają się kryminalistkami.

Wyobrażając sobie nowoczesną wieś, trudno pomyśleć o obrazie bardziej beznadziejnym niż ten, jaki przedstawiają dzisiaj Marki. Na ulicach czuje się bezruch śmierci. W kominach brak oddechu. Ludzie są pochylonymi, trzęsącymi się z głodu cieniami. Nie słychać tu śmiechu. Nie widać ruchu. Pogrzeby są zbyt częste, by wzbudzać ciekawość. Podczas gdy maszyny gniją w przędzalni, dusze ludzi gniją w ich ciałach. Z miejsca, które niegdyś pulsowało energią ulotnił się duch walki. Nie ma nadziei na pracę, a nawet, jeśli takowa by się pojawiła, to brakuje sił, by ją podjąć.

Jest jednak budynek, w którym tli się iskierka nadziei - jest nim szkoła, w której organizacja American Relief zorganizowała punkt dożywiania dzieci. Zaprowadził mnie do niego pan Whitehead, współwłaściciel rozgrabionej przędzalni.

- Jeśli jest pan w stanie opowiedzieć o panujących tu warunkach - stwierdził - to niech pan powie światu, że Marki mają dług wobec Ameryki. Przed przyjazdem Amerykanów, w ciągu roku w naszej wiosce umarło z głodu 600 dzieci. Niezależnie od tego, co stanie się z nami, starszymi, uratowali oni nasze młode pokolenie.

Zbieram pieniądze na naprawę maszyn. Jeśli będę żył wystarczająco długo, wszystkie je uruchomię. Ale czy będę w stanie naprawić maszynerię ludzkich ciał? Moi ludzie nie są w stanie pracować, tak samo jak moje maszyny. Ograbiono ich z sił. Trzeba ich naprawić, tak samo jak maszyny w przędzalni.

To, co zobaczyłem na małą skalę w Markach dotyczy całej Polski.

------------------------------------------
(1).Modelowe osiedla robotnicze zakładane na początku XX wieku w Anglii - przyp. tłum.
(2). Około 50 ton.

Galeria

zdjecie

Antoni Widomski

Współpracuje z portalem od 2004 roku

www.historia.marki.pl

Komentarze:

Zastrzeżenie

Opinie publikowane na łamach Portalu Społeczności Marek są prywatnymi opiniami piszących — redakcja Portalu nie ponosi za nie żadnej odpowiedzialności.
Osoby publikujące w artykułach lub zamieszczające w komentarzach wypowiedzi naruszające prawo mogą ponieść z tego tytułu odpowiedzialność karną lub cywilną.

BYCHOWSKI - strony internetowe, sklepy internetowe - Marki, Warszawa

skocz do góry