Zapalmy światło dla kapitana pilota Wojciecha Januszewicza

Radek Dec TPM

 28 października 2008    18:41

ZBLIŻA SIĘ  PIERWSZY  LISTOPADA. W DNIU TYM STAWIAMY ZNICZE NA MOGIŁACH NASZYCH NAJBLIŻSZYCH, A TAKŻE  TYCH KTÓRZY ODDALI ŻYCIE ZA NASZ WSPÓLNY DOM JAKIM JEST POLSKA.
ZAPALMY ŚWIATŁO DLA  KAPITANA PILOTA WOJCIECHA JANUSZEWICZA.
Choć mogiła jego znajduje się bardzo daleko od naszego miasta to myślę, że ten żołnierz, pilot zasłużył na pamięć i szacunek społeczeństwa Marek i Zielonki.
Niedługo obchodzić będziemy 70 rocznicę Kampanii Wrześniowej i tyle lat upływa, gdy losy jeszcze wtedy  porucznika Wojciecha Januszewicza związały się z historią Marek i przynależnej  im wówczas administracyjnie Zielonki. 

3-IX-1939.  BITWA POWIETRZNA NAD MARKAMI.

Jest pierwszy wrzesień 1939 roku.
Rankiem Marecka ludność  dowiaduje się o wybuchu wojny.
Dzień wcześniej 30 sierpnia w godzinach popołudniowych na przygotowane lotnisko w Zielonce ląduje III Dywizjon myśliwski dowodzony przez płk. Stefana Pawlikowskiego.
Skład dywizjonu:
111 Eskadra myśliwska. Dowódca  kpt. Zdzisław Sidorowicz.
       Stan sprzętowy 10 samolotów typu P-11c                                                         
       Godło eskadry: "Krakuska Kościuszki" ze skrzyżowanymi kosami                       
       na tle biało - czerwonych pasów i 13 niebieskich gwiazd w kole.


 



 112 Eskadra myśliwska. Dowódca kpt. Tadeusz Opulski.
       Stan sprzętowy - 6 samolotów typu P-11c oraz 4 P-11a 
       Godło eskadry: Walczący kogut na tle trójkąta  białego   


Lotnisko w Zielonce było położone na skraju młodego sosnowego zagajnika w pobliżu wsi Kobylak, tam też zakwaterowano personel.                                     
Fragment lotniska pokryto sztucznym laskiem celem zamaskowania części samolotów.
W dniu 1 września lotnicy od 4 rano czuwają zgromadzeni przy samolotach, trwa stan napięcia i podniecenia.
Wreszcie Dowódca Dywizjonu odbiera telefon. Po chwili odkładając słuchawkę ogłasza Alarm. Wszyscy zrozumieli, że wybuch wojny stał się faktem. Piloci zajmują miejsca w kabinach. System "wczesnego ostrzegania" zadziałał prawidłowo, żółta rakieta strzela w niebo, to sygnał do pierwszego wojennego lotu.
Od strony Prus Wschodnich napływają na Warszawę  zwarte szyki bombowe zespołów Luftwaffe, osłaniane przez dwusilnikowe myśliwce ME-110.
Do pierwszego starcia doszło w rejonie Bugo-Narwi z ponad 80-samolotową wyprawą bombową. Załogi Niemieckie atakowane przez naszych  myśliwców wyrzucają chaotycznie bomby na podmodlińskie łąki i  zawracają do swych baz. Nasi po walce lądują w Zielonce by niezadługo powtórnym alarmem  ponownie  wzbić się w powietrze i przepędzać "nieproszonych gości".
 
Popołudniowym alarmem  dowódca 111 eskadry kpt. Pil. Sidorowicz nad Warszawą niszczy nieprzyjacielskiego Messerschmitta, jednak sam  mocno postrzelany  przymusowo ląduje na niezabudowanym terenie Gocławia. Ranny, poparzony odwieziony zostaje do szpitala.
Miejsce rannego dowódcy zajmuje jego zastępca por. pil. Wojciech Januszewicz.
Późnym porankiem 3.IX. całe Marki przyglądają się walce powietrznej jaką toczy polski myśliwiec z nieprzyjacielskim samolotem. Walka była tak widowiskowa, że pozostała utrwalona w pamięci mieszkańców do dnia dzisiejszego. Spotykam jeszcze ludzi którzy ją doskonale pamiętają i z dumą podkreślają wspaniały wyczyn polskiego pilota. Potem była niewola - wspominają, ale to zwycięstwo dodawało ducha przetrwania w  "w długą czarną noc" niemieckiej okupacji.
Widziałem tę walkę, trzymaliśmy kciuki i całym sercem byliśmy za swoim. Krążyli wokół siebie wyczyniając wśród ryku silników  najprzeróżniejsze akrobacje jak na jakimś pokazie. Tylko dobiegające głośne serie wystrzałów raz z jednej to drugiej strony uświadamiały nas że jest to walka na śmierć i życie mówi pamiętający tamte czasy  Grzegorzewski Edward. Oczywiście że pamiętam choć wówczas  byłam małą dziewczynką, opowiada Jędrysiak Wanda. Widzieliśmy te samoloty z naszego podwórza, rodzice kazali   schować się do domu bo w górze, jak nam mówili odbywają się ćwiczenia wojskowe i lepiej będzie dla nas jak nie będziemy na nie patrzeć. Bitwa toczyła się nad górą obserwatora, później przeniosła się na parcelę (rejon stadionu Marcowia) następnie w szaleńczych nawrotach i pętlach walczący przemieścili się nad cegielnię "w górach" Doktorowicza  (okolice  osiedla Chorowa Góra) i dalej nad Marecki las gdzie samolot niemiecki zaczął dymić i gwałtownie zniżać się nad lasem, aż do całkowitego zniknięcia nam z oczu. Ryszard Więch czternastoletni wówczas chłopak opowiada barwnie  tamto wydarzenie,  które pozostaje nadal żywe w jego pamięci. Słup ognia i dymu jaki pojawił się za lasem mówił sam za siebie, Polski pilot wygrał tę walkę. Chłopaki i dziewczyny z pustelnika  rzucili się biegiem w  kierunku upadku samolotu nie bacząc, że przebiec trzeba kilka kilometrów przez cały las. Wśród tych co dobiegli była i moja Mama Czesława, bezpośredni świadek lotniczej bitwy. Od niej po raz pierwszy dowiedziałem się o bitwie, słuchałem z zaciekawieniem barwnej opowieści. Samolot niemiecki spowolnił swój lot a nasz myśliwiec uwijał się zwinnie raz z jednej to z drugiej strony niczym uporczywa mucha krążąca nad swoją ofiara. Opowiadanie mojej  Mamy,  młodej wówczas dziewczynki pokrywają  się z raportem głównego "aktora" podniebnych ewolucji pilota Wojciech Januszewicza, a przebieg tych zmagań wyglądał następująco.
Przed południem 3- IX na ogłoszony alarm z lotniska Zielonka wystartowało 18 polskich myśliwców, które natrafiły na rozproszoną formację bombowców He 111 osłanianą przez około 25Bf 110. Nad Radzyminem rozgorzała zażarta bitwa powietrzna. Podczas pierwszej wymiany ognia por. Januszewicz wystrzelał całą amunicję nie uzyskując trafień. Zrozumiał ze jak zawsze strzela ze zbyt dużej odległości. Po lądowaniu i szybkim uzupełnieniu magazynków ponownie znalazł się w powietrzu, ale przeciwnika już nie zastał.
Gdy wylądował i wysiadł z kabiny nad Zielonką pojawiły się cztery niemieckie myśliwce Bf 110 B, była to zwiadowcza czołówka niemieckiego ataku na Warszawę. Por. Januszewicz wskoczył do najbliższej "Jedenastki" i ruszył w powietrze. Był jedynym pilotem mogącym stawić teraz czoła groźnym "110".

A tak opisał swoją walkę:
"Nabrałem około 600m, gdy jeden z Me 110 przypikował nad lotnisko i otworzył ogień. Nie pozostało mi nic innego jak zrobić skręt przez plecy i zaatakować. Spojrzałem przez Celownik(...) Oddałem serię z odległości 150 m. Następnie Me 110 wyrwał do góry i zrobił gwałtowny  wiraż w lewo.  W to mi graj. Zawiązuję skręt  i z odległości 50 m rznę serią przed i w stanowisko pilota.



Me 110 robi gwałtowny skręt w prawo, dodaje gazu i lekko pikuje. Trochę się chwieje, ale to pewnie pilot  ze strachu kiwa maszyną i wyrywa w kierunku Prus. Nie zdążyłem pomyśleć o wirażu  w prawo , gdy poza sobą z lewej strony usłyszałem znaną mi melodię, a przed śmigłem zobaczyłem białe prześcieradło ze smug pocisków npla. Szybszy odruch niż decyzja i maszyna w korkociągu wali się do ziemi. Podczas pierwszej zwitki ujrzałem nieprzyjaciela nad sobą w górze, a podczas drugiej wyprowadziłem na wysokości 100 m (jak nic w czasie pokoju  dostał bym za to 10 dni paki) i podciągam do góry. W tym czasie trzeci Me 110 rżnie do mnie. Lekko zdrętwiałem, ale robię wiraż dalej.
Numer drugi robi skręt, plasuję się w pobliżu niego, strzelam z dość daleka. Tylny strzelec grzeje po mnie co chwila, co zmusza mnie do ukrycia się poza ogonem. Podczas krążenia widzę, że czwarty, który był na wysokości szykuje się do ataku. Mam na niego oko. W pewnej chwili widzę ,"twarzyczkę" Me 110, który nurkuje w moim kierunku. Lekki skręt i cała seria przechodzi z prawej. Ale skorzystał z tego strzelec nr 2 i poczęstował mnie serią. Nr 3 i 4 po jednym ataku odeszły, pozostał tylko nr 2. Rozpoczyna się walka. Lecę w ogonie i staram się zbliżyć. Mowy nie ma. Pilot Me110 aby umożliwić strzelanie dla strzelca, robi "górki".
Strzelec korzysta z okazji podciąga i kropi do mnie. Chowam się pod ogon ile mogę. Pilot Me 110 robi skręt. Ścinam skręt w lewo. Strzelec pierze. Powoli zbliżam się w smugach. Z odległości10 -15m, leżąc w wirażu i zasłaniając się skrzydłem od strzelca (jakby mi to co pomogło) rżnę serią w stanowisko pilota. Widzę dokładnie twarz strzelca, jego karabin i tak samo swoje pociski, które na kadłubie pozostawiają iskierki. Pilot nie wytrzymuje, oddaje i ucieka. Podczas podciągania zauważyłem, że prawy silnik wybuchł płomieniem, a potem zgasł i stanął. Poważny plus. Na jednym silniku szybkość Me110 poważnie zmalała i zrównała się z szybkością mojego Pezetela. Chodzę swobodnie za nim i czekam na koniec oddając krótkie serie, które idą w kadłub. Zacina mi się lewy km! Piorę z prawego. Strzelec wykorzystuje każdą sytuację, aby do mnie strzelać. Jednak teraz mogę swobodnie chować się pod ogon.
Pilot, po kilku skrętach, stosuje górki odchodzi na północ. Źle, decyduję się podejść jak najbliżej. Podczas oddania po górce, wchodzę w sam ogon i strzelam w stanowisko pilota, maszyna zachwiała się, poszła do góry do 200m, opadła i w prawym skręcie idzie do ziemi. Acha, myślę, chce umknąć jak zwykle. Trzymam się tuż pod samym ogonem. Zbliża  się gwałtownie ziemia. Lekko zostaję z tyłu. Obserwator strzela do mnie pożegnalną serię. Nagle uprzytamniam sobie: muszę wiać! Podciągam do góry świecą, a pode mną wybuchł samolot i wielki słup ognia wystrzelił w niebo. Odtańczyłem taniec wojenny i poszedłem do lądowania".


Na tyle z relacji pilota.
Walkę powietrzną oglądali oprócz mieszkańców Marek i  Zielonki żołnierze z personelu lotniska. Oto ich krótka  relacja.

"Nad nami walka. Nasz atakuje jednego  Me-110. Nadlatuje drugi Messerschmitt i stara się pomóc swemu, lecz coś mu się stało, bo odlatuje. Me 110 wchodzi naszemu na ogon i strzela.
P-11 zwija się i wali w dół. Serca nam zamarły, bo myślimy, że zestrzelony. Lecz oto P-11 wyskakuje i zaczyna się uganiać za Niemcem. Dochodzi coraz bliżej do ogona, niesłychanie blisko i zaczyna prać. Na prawym silniku Niemca ogień. Żołnierze obsługi krzyczą z uciechy rzucają furażerki w górę. Me-110 wzbija się rozpaczliwą świecą w górę i zaraz wali w dół ginąc za lasem. Za chwilę ogromny słup czarnego dymu bucha w niebo. Natychmiast porwałem oficera technicznego i zbrojmistrza i łazikiem popruliśmy na miejsce zestrzelenia. Ciała lotników - dwie kupki[...] w odległości 150 metrów od samolotu.
Kombinezony przesiąknięte benzyną - dymią i skwierczą. Szofer łazika miał zapas wody w bańce. Pożar ugasiliśmy na tyle , by dobrać się do kieszeni po dokumenty. W portfelu jednego fotografia: przystojny młody blondyn w stroju podoficera Luftwaffe w ogródku z malwami. Obok młoda kobieta z dzieckiem na ręku - pewnie żona Nazwisko: Mazurowsky [...]".


Źródła niemieckie przyznają że niedaleko lotniska w Zielonce zginęli:
Pilot uff. Sigismund Mazurowski oraz  strzelec uff Günter  Lother.

Pamiętający to zdarzenie mieszkańcy Marek określają miejsce upadku samolotu na polu Kłobuka około 150 m od wschodniej ściany lasu Mareckiego w połowie długości Góry Zdrojowej.
Za niedługo (z relacji świadków) na miejsce upadku Me-110 przyjechał motocyklem  pilot Wojciech Januszewicz. Stał wyprostowany i w milczeniu patrzył na dopalające się szczątki nieprzyjacielskiego samolotu. Po chwili  zbliżył się do stojącej nieopodal  grupki cywilów i powiedział: "popatrzcie, to wszystko było przygotowane na nas i na naszą zgubę". Wszyscy w milczącym odruchu skierowali wzrok na porozrzucane taśmy z amunicją i wystające  ostrza śmiercionośnych pocisków.


 


Wobec niewątpliwego wykrycia lotniska w Zielonce przez niemieckie samoloty, III Dywizjon jeszcze tego samego dnia wieczorem, przeniósł się na polowe lotnisko  Zaborów na zachód od Warszawy. Tam startujący do walki z nieprzyjacielem por. Januszewicz strącił dwa niemieckie bombowce Ju 87B.



Po wycofaniu Brygady Pościgowej z rejonu Warszawy spadła intensywność walk i lotnikom wiodło się coraz gorzej. Po klęsce wrześniowej Wojciech Januszewicz przedostał się do Francji i tam podjął walkę z wrogiem na doskonałych  myśliwcach Dewotine D.520
Wykonał kilkanaście lotów bojowych nie odniósł jednak żadnego zwycięstwa. Po kapitulacji Francji przez Gibraltar dotarł do Anglii. Tam również nie dane mu było powiększyć konto zwycięstw. W dniu 2 sierpnia 1940 roku przydzielono go do słynnego dywizjonu 303, bierze udział w historycznej obronie Anglii. Szczęśliwy strzelec znad Warszawy ma niestety mniej szczęścia a nawet zupełny jego brak, 6 września musi skakać na spadochronie, a 26 września ląduje przymusowo. Los naszego pilota wygrywającego nad Markami dopełnił się w dniu 5 października 1940 roku. W dniu tym pilotował myśliwiec Hawker Huricane o numerach P3892, w locie na wymiatanie  podczas walki powietrznej  w rejonie Hawkinge został trafiony przez Bf109E. Poparzony i ciężko ranny wyskoczył ze spadochronem, przewieziony do szpitala  walczy w cierpieniu o życie które niestety przegrywa. Pochowany został na cmentarzu w Northwood. (obecnie  dzielnica Londynu).
Jeśli Ty, drogi czytelniku znajdziesz się kiedyś na tym cmentarzu odwiedź miejsce spoczynku naszego pilota, a położony choćby polny kwiat będzie stanowił podziękowanie społeczeństwa Marek i Zielonki za wspaniały przykład patriotycznego poświęcenia tego dzielnego lotnika dla naszego kraju.

 

  
                                                  NAJLEPSI Z NAJLEPSZYCH
Piloci dywizjonu 303 przed kolejnym lotem bojowym. Drugi od lewej czytający mapnik kpt. Wojciech Januszewicz, nałożona kamizelka ratunkowa koloru jaskrawo-pomarańczowego, oznacza że lot odbędzie się nad przestrzeniami morskimi.

ZAPAMIĘTAJ.
                    CMENTARZ W NORTHWOOD
                    KPT. PILOT WOJCIECH JANUSZEWICZ
                    GRÓB NR.H 237.

Odznaczony został  Krzyżem Srebrnym Orderu Virtuti Militari                    
           Trzykrotnie  Krzyżem Walecznych
                                Polowa Odznaka Pilota

Dziękuję wszystkim osobom za udzieloną mi pomoc w zebraniu materiałów, szczególnie inż. Lotnictwa i wielkim jego zwolennikowi Panu Markowi Roguszowi.
Jednocześnie zwracam się do osób mających jakiekolwiek wiadomości  o kpt. Pilocie Wojciechu Januszewiczu z prośbą o ich udostępnienie.  Wiedza o tej dzielnej postaci posłuży do umieszczenia Jej w ukazującym się cyklicznie Mareckim Roczniku Historycznym otaczając niejako na stałe opieką pamięci tę dzielną postać.


A ja cóż? Też w tym dniu zapalę światła jako symbol pamięci w przemijaniu  do wieczności, a choć mogiła w Northwood jest daleko to jeden znicz zapalę tu w Markach dla kpt. Wojciecha Januszewicza, niech jego płomień rozświetli pamięć o lotniku znad "Mareckiego nieba".
Jestem przekonany, że nie będę w tym osamotniony.

Ryszard  Sawicki - Towarzystwo Przyjaciół Marek.

Galeria

fot. 1
fot. 2
fot. 3
fot. 4
fot. 5
fot. 6

Komentarze:

Zastrzeżenie

Opinie publikowane na łamach Portalu Społeczności Marek są prywatnymi opiniami piszących — redakcja Portalu nie ponosi za nie żadnej odpowiedzialności.
Osoby publikujące w artykułach lub zamieszczające w komentarzach wypowiedzi naruszające prawo mogą ponieść z tego tytułu odpowiedzialność karną lub cywilną.

ACTIVENET - strony www, sklepy internetowe - Marki, Warszawa

skocz do góry