Ryszard Sawicki: Tradycja Wszystkich Świętych ? "Zapalmy światło" cz.II

Rafał Redeł TPM

 26 października 2005    23:45

fot. Paweł WasilewskiPonownie wkraczamy w okres strojnie ubranej w przebogatą szatę kolorowych liści jesieni. Wkrótce dżdżyste deszcze, wspomagane chłodnymi podmuchami wiatru odbiorą nam malowane kolorami piękno, pokrywając ziemię dywanami brunatnej szarości w oprawie jesiennego smutku. Zbliża się pierwszy listopada, polska tradycja nakazuje wybrać się w tym czasie na cmentarze.
Szeleszczą pod stopami liściaste kobierce, przystajemy w zadumie, przywołujemy z pamięci wspomnienia. Smutna cisza wpleciona w rzędy kamiennych napisów przenika naszą świadomość cmentarną powagą, dociera do nas nieprzyjemnie zimna, niechciana prawda. Krąg naszych bliskich jak tez osób nieznanych, którzy z różnych przyczyn losu przeszli na tamtą stronę, powiększa się zwolna - a przecież jeszcze nie tak dawno...
Niepojętą do końca tajemnicę odejścia rozjaśniamy zapalonym światłem. Migocący płomyk wpleciony w tło modlitewnych myśli wytwarza jakąś niewidzialną nić łączącą nas z tamtym światem. I właściwie to wszystko co możemy dla nich zrobić w tym wydawałoby się potężnym a jednak przemijającym i kruchym świecie.

MARECKIE CMENTARZE
Na terenie Marek funkcjonują dwa cmentarze: od 1917 r. w Markach i od połowy lat pięćdziesiątych w Strudze. W latach międzywojennych działały tez m.in. dwa cmentarze ewangelicke - jeden z nich poza granicą administrowania Marek, w okolicach Mańki Wojdy. Ponadto należy przypomnieć o nieistniejących już dwu cmentarzach żołnierzy Armii Czerwonej poległych w ostatniej wojnie w Markach i pobliskich okolicach. Pierwszy cmentarz znajdował się "przy szosie" na początku kasztanowej alei przy wjeździe do "Czerwonego Dworu", obecnie zakład "Jutrzenka" prowadzony przez zgromadzenie zakonne Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi. Drugi cmentarz utworzyli Rosjanie na rogu ul. Piłsudskiego i Pomnikowej (na początku dawnej czerwonej drogi prowadzącej do szkoły podstawowej nr. 3). W 1948 roku cmentarze rosyjskie zlikwidowano przenosząc szczątki poległych na utworzony centralny cmentarz żołnierzy Armii Radzieckiej w Warszawie przy ul Zwirki i Wigóry. Po II wojnie światowej Marki znaczone były licznymi grobami wprost na prywatnych posesjach. Ludność pomordowaną w zemście przez przegrywających wojnę Niemców w ostatniej fazie wojny chowano po prostu na podwórkach, gdyż nie było innych możliwości. Tak pochowano zastrzeloną dwudziestoletnią mieszkankę Rozciszewa Genowefę Kostrzewę, dwudziestojednoletniego mieszkańca Zieleńca Janka Świderskiego, czy 44-letniego mieszkańca Strugi Karola Durzyńskiego zabitego przez uzbrojonego żołnierza niemieckiego w sposób szczególnie okrutny. Dopiero po wojnie szczątki nieszczęśników przenoszono na marecki cmentarz. Widziałem też taką mogiłę na jednym z podwórek w pobliżu domu pana Stępniaka przy ul. Długiej - obecnie Matejki. W czasie ekshumacji ze względu na młody mój wiek nie dopuszczono mnie zbyt blisko.
"Daj Pan spokój wcale mi tu interes nie idzie" - mówił mechanik samochodowy, gdy podjechałem z jakąś usterką i wszcząłem rozmowę - "przy budowie, panie, dokopano się do ludzkich szkieletów i ten niefart, panie, chyba trwa do dziś."
"Kopiąc fundamenty pod mój warsztat natknęliśmy się na ludzkie szczątki bez odzieży i butów, zawinięte w resztki jakiegoś płótna" ? mówi drugi rozmówca, były właściciel nieruchomości który sprzedał wybudowany tu przed laty samochodowy warsztat pracy. Skupisko salonów i warsztatów mechaniki pojazdowej przy ulicy Piłsudskiego wybudowano na zasypanych gliniankowych wykrotach. Charakterystycznie przecinał je równo usypany nasyp kolejki prowadzący bocznicę kolejowa do cegielni Halbera. W Markach "Ruskie stali" ponad cztery miesiące, na długo więc rozgościły się tu różne sztaby, punkty dowodzenia i inne frontowe instytucje. W ogołoconej z akumulatorów i urządzeń elektrowni Frebesa Rosjanie ulokowali sąd wojskowy. Wojenne prawo było surowe, więc zaraz po osądzeniu wyroki śmierci wykonywano na miejscu natychmiast. Zapewne kierowano się uproszczoną filozofią, ciało skazanego nieszczęśnika niegodne jest pochówku w zbiorowej mogile poległych żołnierzy. Zakopywano je więc odarte z odzieży byle jak i byle gdzie, jak popadło. Właśnie z tego powodu chodzenia po zmierzchu z Marek do Pustelnika unikano, gdyż trzeba było przejść w pobliżu tego miejsca a nijak nie dało się obejść.
Jeśli zmuszała już konieczność, to na taki "spacer" decydowali się tylko bardzo odważni. Przy elektrowni po prostu STRASZYŁO!!! Edek Chojnacki przechodząc tamtędy nocą widział lwa z płonącą grzywą, a Leszka "Sowę" goniły wilkołaki. Te i podobne opowieści krążyły wśród mareckiej społeczności, a było ich tyle, że samo słuchanie jeżyło włosy na głowie. Stara elektrownia Frebsa już nie istnieje, przed trzema laty budynek z beczkowatym dachem nie zdołał oprzeć się kilofom i młotom definitywnie zamykając rozdział o pierwszej w okolicy Mareckiej elektrowni ? ówczesnym symbolu postępu i nowoczesności.




"POLOWANIE" NA TURCHETTIEGO
Kościół Św. Izydora od ponad stu lat związany jest z marecką drogą o długiej historii. Ceremonie ślubów, chrztów czy pogrzebów odbywają się tu według jednakowego, utartego schematu. Zdarzają się jednak wyjątki niemieszczące się w przyjętych kanonach spokoju i ładu moralnego - o czym za chwilę.
Dawna ulica Długa - obecnie Matejki - brała początek przy ogrodach w pobliżu garbarni Lipińskiego z dorodnymi drzewami jabłoni, kolonią potężnych kasztanowców i podniebnych grabów. Wolne przestrzenie ogrodowych zakątków wypełniały różane krzewy, niemiłosiernie kłujące przygodnych amatorów kwiatów. Dalej ulica Długa prowadziła równolegle do mareckiej szosy, oddzielona od niej działkami warzywnych ogródków i małych domków, to znów prowadziła otwartą przestrzenią kartoflanych poletek. W końcowym biegu za mostkiem koło Chruściela przy studni Nowaków zwężała się gwałtownie, by pośród opłotków z drutu kolczastego wejść na otwartą przestrzeń dawnej rzeźni - obecnie skład budowlany.
I właśnie w tym wąskim przesmyku stał odwrócony tyłem do ulicy dom, zamieszkały przez Kalatów. Ot, taka tam typowa marecka oficynka o nie otynkowanych ceglanych ścianach i dachu ukierunkowanym jednospadowo w równej płaszczyźnie do ściany okapu. Zawierucha wojenna i bardzo trudne warunki bytowania kierowały ludzi na ku przeróżnym sposobom utrzymania się przy życiu, często bez przemyślenia jakie skutki mogą z tego wyniknąć. Liczył się tylko dzień następny i radość, że poprzedni dało się jakoś przeżyć. Z rodziny Kalatów wywodziła się Apolonia ? młoda, bardzo ładna dziewczyna. Wpadła ona w oko Turchettiemu, szefowi groźnej polsko?żydowskiej bandy rabującej w czaie wojny gdzie się dało i kogo się dało. Jak i dlaczego powstała ta banda mówił między innymi dowódca mareckiej AK dr Hornowski, lecz nie będziemy się teraz tym zajmować. Kilkakrotnie ofiarą napaści Turchettiego padła marecka parafia. Niestety dla wymiernych korzyści rodzina Apolonii akceptowała ten stan rzeczy i ponoć czynnie związała się z działalnością bandy. Społeczność marecka sparaliżowana była wyczynami Turchettiego i jego kompanów. Nawet gdy w biały dzień u Dymowskiej okradali sklep, każdy udawał że nie widzi jak wynoszą z zaplecza pełne wory.
Bezskutecznie polowali na niego Niemcy. W końcu do ochrony miejscowej ludności i ukrócenia bandyckich poczynań włączyła się Marecka AK. Decyzją sądu podziemnego wobec przedstawionych dowodów na Turchettiego wydano wyrok śmierci. Łatwo wydać, gorzej wykonać. Realnym sposobem wykonania wyroku było dopadniecie bandyty w domu jego dziewczyny, gdzie często przebywał.
W ciemną noc z 24 na 25 marca 1944 r. do domu Kalatów wtargnęli nagle żołnierze AK. Wiedzieli, że Turchetti ma zawsze przy sobie broń, wiedzieli też, że w broń zaopatrzył rodzinę Kalatów. W ciemnościach wybuchła gwałtowna strzelanina, nie wiemy wiele o jej przebiegu, wiemy jednak że zabita została dziewczyna Turchettiego Pola, jej brat 16-letni Jerzy i 44-letni ojciec Bolesław. Samego bandyty nie dopadnięto - nie było go w domu.

Trzy dni później rano 28 kwietnia 1944r. w Mareckim kościele Św. Izydora rozpoczyna się nabożeństwo żałobne. Przybywa Turchetti, pogrążony bólem kładzie się krzyżem na zimnej posadzce kościoła św. Izydora i w tej pozie trwa większą cześć mszy. Przed leżącym na katafalkach złożone trzy trumny zabitych Kalatów. Rozgłos nadanej sprawie spowodował, że na nabożeństwie żałobnym zjawiła się duża liczba ludności. Po nabożeństwie trumny jedna za drugą wynoszone są na ramionach mężczyzn, za trumną Apolonii idzie zasmucony sam Turchetti. Wtem do Turchettiego zbliżają się idący w kondukcie dwaj ubrani w płaszcze mężczyźni, bez słowa wyjmują pistolety, szybko oddają strzały. Turchetti pada zabity na miejscu, po bazaltowej kostce szosy płynie krew. Powstaje ogromne zamieszanie, żałobny kondukt rozsypuje się gwałtownie, przerażeni ludzie panicznie uciekają we wszystkich kierunkach, z porzuconych trumien na jezdnię wypadają zwłoki.
Tamci dwaj odchodzą spokojnie by po przejściu pod nosem posterunku granatowej policji mieszczącego się w budynku obecnego urzędu miasta, tuż za kinem Andrzejewskiego skręcić w otwartą przestrzeń mareckich pól, i tyle ich widziano. Uroczystość pogrzebową dokończono tego samego dnia późnym popołudniem, jednak trumna Apolonii nie powędrowała w czasie tej ceremonii na cmentarz. Dopiero w kolejnym pogrzebie Apolonia razem z Turchettim spoczęli we wspólnej mogile.
Przeszłość przesłoniła pamięć ówczesnego wydarzenia, dawno zatarła miarę winy i kary, stanowiąc niewiele znaczący dziś epizod tamtych czasów. Niewątpliwie była to tragedia dla ofiar, ludzi bardzo młodych: Bolesława Turchetti lat 25 , Apolonii Kalata lat 21, jej ojca oraz brata, a może i dla samej AK.
Przechodząc obok ich mogiły zapal światło.

NIEWYJAŚNIONA DO KOŃCA WOJENNA ZAGADKA ? MOGIŁA CHŁOPCÓW W LESIE MARECKIM
U podnóża wzniesienia, stała keidyś widziana z dużej odległości zbudowana z drewnianych słupów wysoka wieża triangulacyjna potocznie nazywana "obserwatorem". Służyła geodetom do sporządzania map i dokładnych pomiarów geodezyjnych. Chodziliśmy tam z chłopakami by po drewnianych balach wdrapywać się do góry i dalej już po drabinie dotrzeć do wysoko umieszczonej platformy z ławeczką i stolikiem. Z dużym zaciekawieniem chłonęliśmy z podniebnej wysokości widok na prawie całe Marki. W niewielkiej odległości od wieży, w miejscu gdzie wzgórze obniża się łagodnym stokiem w stronę fortowej szosy, stał drewniany krzyż. Widoczny był nawet z szosy gdyż w tym miejscu las istniał tylko z nazwy. W rzeczywistości na skutek nadmiernego wyrębu w latach wojny i pozyskiwaniu drewna przez ludność do celów handlowych, lasu praktycznie w tym miejscu nie było. Jedynie młode sadzonki, wątłym wymiarem dawały nadzieję że kiedyś las tu powróci. Cierpliwie z każdym rokiem małe sosenki coraz bardziej zakrywały oblicze drewnianego krzyża, kierując ku niebu strzeliste wierzchołki przyszłej sosnowej potęgi, wątłe niegdyś gałązki szeroko rozpychały się na boki skutecznie maskując otoczenie.
A co z krzyżem? - pomyślałem gdy po latach spacerowałem w pobliżu. Odnaleźć go nie było tak łatwo jak niegdyś. Sosnowy młody las dezorientował, fałszując przestrzeń i odległość. W końcu udało się, znalazłem! Ujrzałem jednak istotną zmianę, w miejscu drewnianego krzyża stał krzyż kamienny z nagrobna płytą na której wyryto imiona i nazwiska trzech młodych chłopców:
........................................................................................................................
Bracia: JERZY lat 14, OLEŚ lat 11 SADLIKI.

........................................................................................................................
JANUSZ KUBA lat 13 GRYKOW
........................................................................................................................

Skąd pochodzili i co zrobili, że utracili swoje młode życie? W rozmowie ze spotkanym panem leśniczym, młodym, energicznym i jak się wydaje dobrym gospodarzem leśnych dóbr usłyszałem, co następuje: "na obszarze tego sektora leśnego pod koniec II wojny światowej stacjonowały wojska węgierskie. Wojowali wspólnie z Niemcami, a że do wojaczki nie mieli zbytniej ochoty, więc gdy opuszczali to miejsce pozostawili duże ilości niedbale ukrytej amunicji artyleryjskiej, strzeleckiej i.t.p."
To by się zgadzało, my z chłopakami przychodziliśmy wygrzebywać w tej okolicy amunicję.
"No więc ci chłopcy" - ciągnął dalej leśniczy ? "ciekawi poszukiwacze przygód i 'wytrawni' znawcy saperskich tajemnic znaleźli zardzewiałą śmierć niestety dla siebie. Więcej szczegółów nie znamy i tylko samotna mogiła na stoku góry mareckiego lasu jest dowodem tego tragicznego wydarzenia."
Tu Szanownym Czytelnikom należy się moje wyjaśnienie. Powyższy tekst pisany w ubiegłym roku z przyczyn techniczno ? organizacyjnych nie ukazał się na stronie mareckiego portalu internetowego. Może nawet dobrze gdyż w/w mogiła jakby szerzej uchyliła rąbka tajemnicy.
Otóż dotarłem do Pana Sadlika ? brata poszkodowanych chłopców.
"Ten nieszczęśliwy i tragiczny wypadek" ? mówił mi p. Sadlik ? "nastąpił nie tu lecz w okolicach wsi Ciemne niedaleko Radzymina. Po niewypały szedłem razem z braćmi miałem wtedy chyba siedem lat. Było to wczesną wiosną, pamiętam że dzień był wietrzny i szczęśliwie jak to dzisiaj oceniam, podmuch wiatru zasypał mi oczy, zapłakany wracając do domu usłyszałem donośny huk. Co się stało wiadomo. Chłopców pochowano razem na cmentarzu w Radzyminie."
Po kilkunastu latach postanowiono przenieść szczątki do rodzinnych grobowców. A co zrobić z pierwotnie wykonaną płytą , zastanawiano się. I wtedy ciotka z Gryków powiedziała: "płyta ładna, szkoda ot tak wyrzucać, zawieźmy ją tam gdzie pod stokiem góry wśród lasu leży mój ukochany Henio."
Młody chłopak mieszkał przy ulicy Cichej należał do AK. 30 lipca 1944 roku jak się zaczęło w markach powstanie to on pożegnał się z matka i poszedł, miał do wykonania jakiś rozkaz.
Odchodząc chyba coś przeczuwał, uporządkował wszystkie swoje rzeczy, porosił żeby dbano o jego psa do którego bardzo był przywiązany, po czym wyszedł i wszelki słuch o nim zaginął.
Długo szukała go matka poświęcając czas i wysiłek. Wypytywała, sprawdzała
aż w końcu znalazła przysypanego w leśnym dole. Poległ podobno w starciu z Niemcami gdy tamci prowadzili w stronę Kruczka pochwyconych ludzi - jak się później okazało na egzekucję.
Gdy więc czasem wypadnie ci iść leśnym stokiem i napotkasz dobrze jeszcze widoczną mogiłę trzech braci wiedz że to nie miejsce ich ostatecznego spoczynku lecz młodego partyzanta HENRYKA ANTCZAKA pseudonim "WIL".
Zapal mu światło.

P.s.
Chcąc sprawdzić opowieść przedstawionej historii wybrałem się z Panem Sadlikiem na Radzymiński cmentarz i stwierdzam że rzeczywiście znajduje się tam mogiła tragicznie zmarłych braci, Jerzego i Olesia Sadlików oraz osobna Kuby Grykowa.
Zapamiętany szczegół utkwił w pamięci ? z ceramicznej fotografii patrzyła na mnie ładna twarzyczka młodego chłopca.
Powyższą historię potwierdziły mieszkające w Radzyminie siostry ofiary tragedii Kuby Grykowa.
Myślę że jeśli rzeczywiście spoczywa tam stoku w Mareckim lesie młody partyzant to należy mu się godny chrześcijański pochówek. Na to niestety brak jednoznacznych dowodów, ci co mogli coś więcej powiedzieć a więc matka i ciotki już nie żyją.
Może wiec ktoś zna nowe szczegóły dotyczące tej sprawy?



MARECKI CMENTARZ EWANGELICKI
Cmentarz ewangelicki
Cmentarz ewangelicki
W Markach w latach międzywojennych zamieszkiwała m.in. ludność wyznania ewangelickiego. Już w roku 1918 Marki zamieszkiwało 280 osób tegoż wyznania a z czasem liczba ta systematycznie ulegała zwiększeniu. Ewangelicy mieli dwa cmentarze, z jednego z nich pomiędzy ulicami Karłowicza i Kurpińskiego pozostały śladowe resztki.
Trzeba uważnie patrzeć ażeby wśród dorodnego młodego lasu dostrzec cmentarne zarysy. Nie konserwowane od lat mogiły, pozapadane w ziemię kamienne płyty i tylko jeden przewrócony metalowy krzyż. Widok posępny i ponury - tak się mniej więcej przedstawia obecny stan cmentarza.
Niegdyś krzyży było więcej, co wskazuje że cmentarz był systematycznie dewastowany. I co my Markowianie na to? Przecież na wschodnich terenach poza granicami naszego państwa pozostawiliśmy polskie mogiły, w wielu wypadkach (co bardzo nas boli ) też są niszczone i dewastowane. Myślę że należałoby marecki cmentarz ewangelicki wygrodzić chociażby drewnianymi żerdziami, co jakiś czas zagrabić liście.
Wtedy będziemy mogli żądać tego samego od innych ucząc przy okazji młodych szacunku do przeszłości naszego regionu, naszej okolicy. Gdy więc przypadkiem znajdziesz się na tym zapomnianym miejscu, zapal światło.


ŚLAD PO NIEMIECKIEJ ZBRODNI W STRUŻAŃSKIM LESIE
Szosa od Strugi do Nieporętu pełna pędzących w pośpiechu pojazdów, aż strach po niej się poruszać. Idąc ostrożnie jej prawym poboczem po zejściu z wiaduktu przecinamy ulicę Spacerową. Idziemy dalej. Mniej więcej po przejściu ok.250metrów za łagodnym skrętem mijamy odchodzącą w lewo wąską, drogę prowadząca do ustawionych anten niewiadomego przeznaczenia. Żeby więc trafić należy odliczać "pary kroków", trudno niema innego wyjścia, kto był harcerzem, chodził na azymut nie będzie miał kłopotu.
1. Od wymienionej wąskiej drogi odchodzącej w lewo odliczamy 30 par kroków idąc poboczem szosy w kierunku na Nieporęt. Osiągamy przepust drogowy rowu melioracyjnego przecinającego w tym miejscu szosę, przepust słabo widoczny.
2. Skręcamy w lewo skos ok. 70°. Trzymamy się prawej strony pobocza rowu idąc z rzadka uczęszczaną ścieżką. Odliczamy 200 par kroków.
3. Skręcamy w prawo 90°. Odliczamy 19 par kroków.
4. Zatrzymujemy się przy białym krzyżu pozostawionej wśród lasu mogiły ? trafiliśmy.

Panująca cisza stwarza nastrój do rozmyślań, dokładnie ukrywa obraz tego co się wydarzyło w tym miejscu. Leśne gąszcze chronią przed szosowym zgiełkiem i pośpiechem. Co tu się tu stało? - wiemy niewiele.
Był maj lub początek czerwca 1943 roku, poszliśmy z mamą zbierać chrust i szyszki na opał mówi Pani Wanda Penzioł, od urodzenia mieszkanka Strugi .
Ten las był wtedy dorodny, potężne sosny z podniebnymi koronami pozwalały widzieć z większej odległości. Nagle z oddalenia zobaczyliśmy idących od szosy w głąb lasu z łopatami milczących ludzi, było ich około dwudziestu. Obok nich na motocyklu jechał niemiecki żołnierz. Patrzyliśmy z ukrycia lecz mama coś przeczuwając nakazała nam szybko oddalić się i pójść do domu.
Mieszkaliśmy na "krzyżówkach" w domu pani Miastkowskiej, obok domu była studnia. Drugiego dnia przejechały dwie niemieckie ciężarowe budy zakryte brezentem, po jakimś czasie wracały z powrotem. Zatrzymały się koło naszego domu, do studni podeszli niemieccy żołnierze. Czerpali wodę i chluśnięciami z wiadra spłukiwali z samochodów krew. W tym samym mniej więcej czasie przechodził w pobliżu wykopanych dołów syn gajowego słyszał strzały. Strzały słyszał również mieszkający w pobliżu niejaki Król z żoną oraz jego syn Stasiek. To tyle co wiemy na dzisiaj, jednak sporo leżących obok, wypalonych zniczy świadczy o tym, że ktoś pamięta o tym miejscu i tu przychodzi.
Zapalmy światło na leśnej mogile - może jego płomyk pomoże rozjaśnić mroczną tajemnicę tego miejsca.

TAK NIEWIELE, ZAPALIĆ ŚWIATŁO TYM, CO OJCZYŻNIE ODDALI WIELE.


CMENTARZ WOJENNY W POBLISKIM RADZYMINIE
"WIELKIE RZECZY WIELKICH WYMAGAJĄ OFIAR" - fragment pożegnalnej refleksji ku czci poległych kolegów zapisanej przez uczestnika Bitwy Warszawskiej, żołnierza pułku Strzelców Wileńskich. Pułk ten wychodził z Marek w dniu 14 i 15 sierpnia 1920r na najtrudniejszy odcinek frontu walki z bolszewikami, aby po ciężkich bojach odzyskać Radzymin. Zapalmy światło w kwaterze poległych Strzelców Wileńskich i na grobach wszystkich tam spoczywających żołnierzy. Na cmentarzu tym w sąsiedztwie spoczywających żołnierzy o czym my Markowianie winniśmy pamiętać, znajdują się dwie mogiły historycznie powiązane z Markami. Spoczywa tam żołnierz AK, zastępca komendanta Wojskowa Służba Kobiet, Zofia Kukier. W czasie niemieckiej okupacji zakonspirowana w strukturach AK. Równolegle z dużym poświęceniem prowadziła jadłodajnię dla głodujących dzieci. Głodu wówczas w Markach nie brakowało.
Pani komendant, energiczna kobieta kwaterowała z niemieckiego nakazu w swym obszernym domu niemieckich oficerów. AK liczyło na to że uda się pani Zofii uzyskać cenne wiadomości. Najciemniej jest zawsze pod latarnią jak mówi popularne powiedzenie, w tym przypadku okazało się niestety inaczej.
Przez nieroztropność i "długi język" swojej pokojówki została przez owych oficerów zdemaskowana, przyjechało gestapo, znaleźli dowody po dokładnej rewizji. Natychmiast aresztowana i wywieziona do gestapowskiej placówki w Zegrzu. Załamana nie wytrzymała katowania oprawców, popełniła samobójstwo. Dziś w cmentarnej ciszy z pokrytej szkliwem ceramicznej fotografii patrzy na nas młoda przystojna twarz Pani komendant Zofii Kukier.

ZAPALMY JEJ ŚWIATŁO

POWSTANIEC STYCZNIOWY
Na wojennym cmentarzu w Radzyminie spoczywa uczestnik powstania mieszkaniec Strugi.
Myślę że mieszkańcy Marek a zwłaszcza młodzież powinny w otrzymanej historycznej kolejności przejąć pamięć i otoczyć systematyczną opieką zapomnianą już mogiłę. Jest to być może ostatnia z zachowanych, mogiła powstańca styczniowego w naszej okolicy.
Gdy będziesz wiec przechodził obok, zapal światło na grobie POWSTAŃCA STYCZNIOWEGO PORUCZNIKA WETERANA ? LEONA WITKOWSKIEGO ? Cześć jego pamięci.


Ryszard Marian Sawicki

Galeria

Komentarze:

Zastrzeżenie

Opinie publikowane na łamach Portalu Społeczności Marek są prywatnymi opiniami piszących — redakcja Portalu nie ponosi za nie żadnej odpowiedzialności.
Osoby publikujące w artykułach lub zamieszczające w komentarzach wypowiedzi naruszające prawo mogą ponieść z tego tytułu odpowiedzialność karną lub cywilną.

ACTIVENET - strony www, sklepy internetowe - Marki, Warszawa

skocz do góry